poniedziałek, 13 czerwca 2011

Z czym do ludzi? (1) PJN



Postanowiliśmy się w przededniu kampanii wyborczej i skandali transferowych przyjrzeć się opium wyborczemu. Konkretniej w przypadku np. PSL-u to bedzie ogór wyborczy, a Samoobrony – kiełbasa. Chodzi oczywiście o programy, które dostępne są w sieci. Będziemy je sprawdzać pod kątem zgodności z naszym postrzeganiem świata. Na pierwszy ogień „opuszczone dziecko politycznej prostytutki” czyli PJN.

Po pierwsze w programie znajduje się hasło – „obywatele decydują”. Można to poczytać za plus, bo ani Polacy decydują, ani zadecydujemy za was. Może się podobać. W jaki sposób PJN chce to realizować?

Chcą stworzyć możliwość przeprowadzenia referendum lokalnego przy okazji wyborów ogólnopaństwowych. Przez to chcą zagwarantować lepszą frekwencję: Jednak czy nie będzie to jeszcze jedna próba podpięcia się kandydatów z nadania centrali pod lokalne i bardzo istotne sprawy powiatów i gmin? Prawdopodobnie do tego prowadzić owo rozwiązanie może.

Jednomandatowe okręgi wyborcze są dobrym postulatem.

Starosta według PJN powinien być wybierany bezpośrednio przez obywateli, co ma uzasadnić jego funkcję. Bezpośrednie mają być także wybory marszałków województw. Oczywiście przeniesienie jak największej liczby wyborów i wybieranych synekur na obywateli jest dobre. Jednak nie miejmy złudzeń – partie centralne chętnie będą przysyłały spadochroniarzy, których w Warszawie nie będą chcieli „wylądować”. Także za gębą będzie stał partyjny znaczek. To rozwiązanie to raczej krok w tył, jeśli chodzi o demokratyczne decydowanie w regionalnych wspólnotach. Teraz – często są na tych stanowiskach umieszczani ludzie kompromisowi, ludzie znani w regionie, którzy są do zaakceptowania także przez lokalne komitety. Dzisiejsze rozwiązanie jest jednak lepsze.

Punkt 8 to kuriozum i przejaw pazerności centrali:


Jesteśmy za wprowadzeniem ustawowego zakazu nakładania na samorządy nowych obciążeń finansowych bez zgody wyrażonej przez Sejm większością 3/5 głosów. Takie rozwiązanie ograniczyłoby możliwość przerzucania przez rząd obciążeń finansowych na struktury samorządu w sytuacji kłopotów z zarządzaniem finansami państwa.


Za nakładanie nowych obciążeń ma zatem być odpowiedzialny Sejm i to jeszcze musi zadeklarować się w 3/5. Sejm oczywiście składa się z przedstawicieli narodu. I tu tkwi szkopuł. Przedstawiciele nie są już zobowiązani do dbałości o regiony, ale o interes Narodu. Narodem są Polacy, więc przy obecnej scenie politycznej możemy się spodziewać, że nadal interesy centrali będą nadrzędne, a nawet jedyne w porównaniu do wspólnot samorządowych. Nie jest to krok w dobrym kierunku, ponadto może próg 2/3 może przyczynić się do paraliżu w decyzjach – zmiana złego na gorsze.

Dalej – Pejotenowcy żądają ustaw aglomeracyjnych. Kilku, dla każdej aglomeracji z osobna. Nie precyzują jednak, na czym te ustawy mają polegać. Ustawa aglomeracyjna pewnie przydałaby się w aglomeracji Silesia. Jednak jest to postulat enigmatyczny i wszystko można tam upchnąć.

Ciekawy jest postulat dotyczący zmiany w senacie:

Nowy Senat, jako izba samorządowa oraz izba refleksji - wybór dokonywany byłby przez sejmiki wojewódzkie, spośród osób o wysokich kwalifikacjach zawodowych i naukowych oraz dużym doświadczeniu samorządowym. Drugą grupę senatorów stanowiliby byli prezydenci i byli premierzy. Ostatnią grupę stanowiłoby trzech profesorów wybranych przez Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Liczba senatorów wybieranych przez sejmiki byłaby zależna od liczb mieszkańców danego województwa (na przykład z woj. opolskiego 1, z woj. śląskiego 4-5 itd.), co  dawałoby liczbę około 40 senatorów.


Nie jest to jednak ani izba w pełni samorządowa, ani refleksji. Co to znaczy duże doświadczenie samorządowe? Wybór przez sejmki wojewódzkie premiuje znowu przedstawicieli największych centralnych partii. Wszak tak lubiani i masowo wybierani prezydenci miast nie mają w nich wielkiego przedstawicielstwa. Wybór powinien być raczej powiązany z gminami. To one i ich przedstawiciele powinni być delegowani do Senatu, jako Izby Samorządowej. Przy dobrych wiatrach i powiązaniach wielkie partie centralne znajdą sposób, by na okrągło przemycić Warszawiaków do Warszawy.

Deklarują także wsparcie dla centralnych instytutów takich jak Państwowy Instytut Sztuki Filmowej – czyli centrala znów ma koordynować nawet programy kulturalne w całym kraju.

Mało w tym wszystkim obywatelstwa, które oderwane jest od centrali, mało obywatelstwa, które odrywa się od polskości. Na PJN nie będziemy głosować.

foto: PAP/wp 

wtorek, 7 czerwca 2011

na gibko (2) Ogórkowy nacjonalizm



Donald przy okazji manii przeciwogórkowej wypowiedział ostatnio to, jakże mądre wezwanie: kupujcie polskie ogórki i deklarujcie narodowość polską!
Oczywiście, tonący może chwycić się solidnego ogóra. Być może polskie ogórasy są faktycznie powodem, dla którego warto deklarować narodowość wszechogórkową. Proponuje jeszcze odmiany narodowości: buracka, wieprzowa, kapuścianna itd.

Faktem jest, że wiara w polskie ogórki jest przejawem tzw. banalnego nacjonalizmu. Żyjąc w pewnym państwie, będą jego obywatelami, narażamy się na co i rusz agitkę. Choćby przy prognozie pogody widzimy zarys kraju opanowanego przez polskie ogórki. Wielka nadzieja w tym, że mimo to zostaniemy zamknięci na śpiew tych zdrowych i dojrzałych jarzyn.

niedziela, 29 maja 2011

Gangi Silesian Adlera

foto: filmweb&wiki eng

GG czyli Grzechy Gorola

Uwaga, dotyczy „przywiezionych”. Dziś tak po 50-60 lat.

7 Grzechów głównych gorolstwa. (lista otwarta, niestety)

1. Pewność siebie – gorol nie zna skromności. Zawsze zgłosi się do zadania, które go przerośnie – nie ma kwalifikacji, ale idzie do przodu. To cecha pozostała z czasów, gdy najbardziej przebojowe gorolskie elementy przybywały ze swoich zapadłych wsi do cywilizacji. Ci mniej pewni siebie zostali wyplatać kosze czy co tam jeszcze robili u sia.

2. Wyobcowanie – gorol przywieziony nie lubi Śląska. Z tęsknotą wspomina swoją lepiankę i rozpadające się koryto przed „gankiem”. Murowane budynki, asfalt, samochody przerażają go. Życie w zgiełku kojarzy mu się z młodością, gdy musiał kiblować w szlafhauzie dla zwerbowanych. Zły Śląsk przeciwstawia sielskiej krainie dzieciństwa z potokiem, miedzą itp. usprawnieniami cywilizacyjnymi

3. Zero asymilacji – gorol nigdy nawet nie pomyśli o tym, by zasymilować się ze śląskim społeczeństwem. Nigdy na święta nie skosztuje makówek – zawsze będzie robił sobie placek, lane kluski. Szczytem kulinarnej rozkoszy są dla niego „ziemniaki z kwaśnym mlekiem”. Nawet, gdyby znał śląskie określenia będzie zatykał uszy i buczał: „nic nie rozumię, mów normalnie”


4. Gadatliwość – np w komunikacji miejskiej – gorol będzie zawsze starał się „przegadać” konkurencję. Rozmawia o wszystkim, najczęściej o sprawach, które jego gorolski mózg absorbują mimo braku zrozumienia. Dodatkowo, bez krępacji, zajadły gorol będzie używał słówek: „zrobilim grillla”, „pojedlim kiełbasy”, albo mówił w specyficznej 3 osobie: „weźmie sobie zapnie pasy”

5. Wrzaskliwość – wrzaski są wszechobecne tam, gdzie zbierze się nawet kilku małych gorolików. Nie tylko natężenie głosu, ale także jego barwa jest raniąca dla czułych uszu Ślązoka.


6. Polski niby-patriotyzm – gorol będzie przekonany, że jest mu powierzona misja polonizowania. Nie wie jak, ale przekonuje, że Polska jest krajem Polaków z mazowieckiej wsi.

7. Swarliwość – gorol będzie się zawsze wadził do upadłego. Nie da za wygraną. W towarzystwie będzie się starał udowodnić, że to on, gorol, ma świętą rację.

Młode goroliki, na szczęście zatracają te cechy. Niestety rozwijają inne... 

niedziela, 22 maja 2011

Propaganda podręcznikowa

W toku hucznych obchodów 90 rocznicy wybuchu Wojny Domowej na Śląsku, proponujemy rzut oka na zawartość podręczników do historii. Ciekawią nas oczywiście relacje, opisy tamtego wydarzenia.

Analizę tego zagadnienia podjął dr Maciej Fic, historyk z katowickiego WNS w artykule „Obraz Powstań Śląskich i plebiscytu we współczesnych podręcznikach do nauczania historii”, który zamieszczony został w kwartalniku pedagogiczno-społecznym Dialog Edukacyjny, wydawanym przez WOM Rybnik, nr 4 2010.
Już na początku, stwierdza autor, że obraz i ocena tych wydarzeń w edukacji odbiega od tego, co na ich temat wiadomo. Oprócz uproszczeń pojawiają się także niedopowiedzenia. Już w podstawówce spotyka się określenia wartościujące, takie jak: „I i II powstanie śląskie było odpowiedzią na terror siany wśród Polaków przez niemieckie bojówki”, „wyniki plebiscytu były dla Polski niekorzystne, ponieważ Niemcy dowieźli swoich obywateli urodzonych, ale nie mieszkających na Śląsku”. W gimnazjum uszczegółowia się fakty, nadal także stosuje się chwyty typu: „Wojsko polskie było owacyjnie witane w Katowicach”. W liceum, obok kolejnych danych szczegółowych pojawia się np. passus: „ziemia [Śląsk] utraciła kontakt z państwem jeszcze w średniowieczu” (!). Na dziób Adlera aż ciśnie się wypowiedź detektywa Rutkowskiego z okresu jego świetności: „Tak, ja z moim zespołem odnieśliśmy sukces: po 18 latach skradzione w Niemczech auto wróciło do właściciela”

Autor zwraca słusznie uwagę na taki na przykład uproszczenia: posługująca się językiem polskim czy jego regionalnym narzeczem ludność jest uznawana de facto za Polaków, choć nie deklarują się sami jako Polacy. W oczach autorów podręczników Wojciech Korfanty jest kreowany na przywódcę, dyktatora powstania na wzór Traugutta, a samo powstanie to kalka zrywu uciskanych narodowo Polaków przeciwko mocarstwu – wypisz wymaluj Powstanie Styczniowe. Tymczasem Korfanty znacznie częściej hamował wybuch kolejnych walk.

Faworyzowany jest „polski” wymiar postrzegania przeszłości – jak zauważa Fic – brak chociażby wzmianki o znacznym poparciu opcji niemieckiej wśród mieszkańców Śląska. Kolejnym „przeoczeniem” czy też nieścisłością jest szerzenie mitu na temat emigrantów i ich udziale w plebiscycie. Przemilcza się fakt, że rozwiązanie pozwalające na dopuszczenie takich osób do głosowania było polskim pomysłem na konferencji paryskiej. Oprócz tego, wobec twardych danych, faktem pozostaje brak realnego wpływu głosów emigranckich na wynik plebiscytu. Udział emigrantów niemieckich jest dość jednoznacznie odsądzany od czci i wiary jako oszustwo czy kombinowanie, manipulacja wynikiem. Autor zauważa, że dziś – głosowanie przez Polonię jest uznawane i hołubione w mass-mediach. A co powiedzieć o klasycznym już przeciwstawieniu: polski – Powstaniec, niemiecki – bojówkarz? Stygmatyzacja i czarno-biały podział jest aż nadto widoczny. Słowem: propaganda rozwija się na całego. Oczywiście ani słowa o ludności labilnej, tzw. tutejszych. Standard: Tubylców uważa się gatunek podporządkowany, pozostający bez ambicji, poza poważną debatą.

Silesian-Adler jest zdania, że w tej kwestii, podręczniki polskie niewiele różnią się od tych z okresu PRL-u. Bez radykalnej zmiany w sposobie ukazywania tak kluczowych kwestii strona Polska naraża się na głęboką nieufność ze strony Ślązaków. Czyżby potrzebna była powtórka z historii „mówionej cicho” o Katyniu czy GUŁAGU?

środa, 18 maja 2011

gibki szpil: Jak zostaje się Polakiem? (1)

Świadomość jest także pochodną sytuacji społecznej. W określonej sytuacji społeczeństwo posiada wspólne doświadczenie, wspólne ukorzenienie rodzinne i środowiskowe.
I tak, wspólna świadomość robotników, mieszkańców jednego osiedla familokow posłużyła do manipulacji narodowościowej. Teoretycy, asy propagandy wspólną świadomość lokalną, przekuli w tożsamość polską. Było im łatwiej to zrobić, niż specom z drugiej strony kreski granicznej – wszak i język bardziej podany i katolicyzm większości. Łatwiej także, bo łączyła ich wszystkich odrębność i wspólnota klasowa, społeczna. Zdecydowanie więcej mieli wspólnego z chłopem spod Myszkowa niż z nadzorcą huty rodem z Breslau chociaż. Nikt jednak nie wziął wtedy pod uwagę części własnej, która wspólna z innymi nie była. Nie dopuszczono opcji śląskiej. Stąd działano na zasadzie biedny, pracujesz fizycznie: Polak. Na opory uświadomionych narodowościowo reagowano głaskaniem: owszem: jesteś Ślązak, śląski Polak.