czwartek, 5 maja 2011

My naród /archiwum 2009

Poniżej ekipa SA przedstawia tekst nt. historyczny, który pierwotnie ukazał się w 2009 roku na stronie o nazwie "Czytadela"

My Naród! (We, the people!)

Biedne szwabskie ofiary II wojny światowej!!! – ironizuje Ryszard Czarnecki na łamach swojego bloga (wpis z 25 V 2009). Oczywiście czyni tak z racji wywołania przez Niemcy II Wojny Światowej i z faktu, że Polacy wycierpieli więcej.


Skala problemów, o jakich traktuje np. historia polityczna jest tak ogromna, że zarówno w piśmiennictwie, jak i języku potocznym używa się pewnych skrótów myślowych. Bywa, że niesie to za sobą poważne konsekwencje. W dyskusjach zwykle stosuje się określenia typu „Polska zgodziła się”, „Niemcy wypowiedzieli wojnę”, choć oczywiście wszyscy obywatele Niemiec wojny nie wypowiadali. Zrobił to ich rząd. Stąd prosta droga do określeń „Polacy bohatersko się bronili” – choć nie wszyscy, nie każdy bohatersko i nie tylko oni. „Niemcy” z kolei napadli na Polskę we wrześniu 1939, choć wielu z nich dziarsko maszerowało wówczas do szkół, a miliony pań domu przyrządzało smaczny kartofelsalad. Pewnie jeszcze długo można by się bawić w wynajdywanie podobnych absurdów „mówienia o historii”. Świadomy uproszczeń człowiek swobodnie oddzieli słowo od istoty zagadnienia. Problem w tym, że często powtarzane sformułowania posiadają najwyraźniej zdolność rzeźbienia myśli. Ów proces ma pewnie swój udział w kształtowaniu stereotypów narodowych, które obok śmiesznych (spotyka się Anglik, Francuz i Polak...) mają takoż straszne strony. Piszę o tym z dwóch przyczyn. Jedną z nich jest stale obecny w polskiej polityce wątek budowy Centrum Przeciwko Wypędzeniom. Według niemal wszystkich środowisk politycznych w kraju, pomysł upamiętnienia wypędzeń „umniejsza winę Niemców” czy „kwestionuje wyniki wojny”. W trwającej obecnie kampanii wyborczej do europarlamentu (V-VI 09) problem zajmuje nadspodziewanie ważne miejsce. Centrum jest zresztą łącznikiem sceny politycznej – wszystkie polityczne opcje są przeciw. Spory dotyczą jedynie ostrości reakcji na działania popleczników Centrum.
Drugą przyczyną jest spotkanie z mikrohistorią. To nurt, który niesie badacza ku dziejom jednej mieściny, wioski czy rodziny w krótkim okresie czasu. Z badań mikrohistorycznych dowiemy się o obyczajach, świadomości czy przekonaniach tzw. zwyczajnych ludzi, którzy poza tabelami statystycznymi rzadko goszczą na kartach historycznych opracowań. Konkretnie chodzi o „Dziennik Śląski” Heleny Plüschke zamieszczony w kwartalniku „Karta” nr 57 z 2008 r. W skrócie: to pamiętnik trzydziestokilkuletniej mieszkanki Strzegomia, matki piątki dzieci, który opowiada o jej życiu w czasie od października 44 do jesieni 46 roku. Pamiętnik wypędzonej Niemki operuje czystym słowem, co bez makijażu pokazuje rzeczywistość. To jej dni końca wojny we Wschodnich Niemczech, co już, już przechodzą w polskie Ziemie Zachodnie.
Warto zapoznać się z tego typu źródłami, by poznać stan świadomości ludzi. W rozmowach zwykle określa się ich mianem zwykłych, przeciętnych lub szarych. Oczywiście jako takich łatwiej później będzie zakwalifikować ich do rzędu liczb w tabelach wypędzonych. Ów przeciętniak niemiecki bywa obecnie nazywany „ideologicznym przeciwnikiem”. Staje się wrogiem z ambicjami zbytniego przechylenia wagi cierpień wojennych na korzyść (korzyść!) Niemców. Bezsens takiego myślenia możemy pojąć jedynie, gdy przeczytamy pamiętnik niemieckiego obywatela, dla którego problemy dzisiejsze są odległe jak idea Zjednoczonej Europy w roku 1938.
Wspomniane straszne strony stereotypów ujawnią się w zestawieniu dzisiejszych wypowiedzi polityków z żywym świadectwem wypędzonej Niemki. Zestawienie ich słów nie może operować na zasadzie przeciwieństw. Pamiętnikom brak argumentów na poparcie tez. Ciężko wtłoczyć relację Heleny Plüschke w ramy XXI-wiecznej dyskusji na linii CSU-PO-PiS-Steinbach-bóg raczy wiedzieć kto. Jednak mimo to jej głos powinien pobrzmiewać w tle wiecowych megafonów. Chociażby po to, by spocone czoła kandydatów pochyliły się z pokorą. Bo to na barkach Helen stoi europarlament i inne wynalazki demokratycznej, współczesnej zgody pomiędzy narodami. Poczytajmy:

„18 października 1944 r. Megafon partyjnego samochodu wzywa mieszkańców Striegau do przybycia na rynek. Wszyscy mają uczestniczyć w zaprzysiężeniu pierwszej jednostki Volkssturmu. (...) Idę, żeby nie podpaść i zabieram ze sobą dzieci. Nie wiadomo, co mogłoby się stać, gdyby człowiek się tam nie pojawił. (...) garbią się lub prężą szesnastolatki o przepełnionych dumą piersiach w swoich mundurkach Hitlerjugend, z opaskami na rękawach koszul. Czego może dokonać to wojsko? (...) Gauleiter Hanke przechodzi sam siebie w zakłamaniu „Naród powstaje i zrywa się burza”. Potem mówi coś o wunderwaffe (...) i ostatecznym zwycięstwie, które jest bliskie. Co mieliby szturmować ci starcy i dzieci? (...) Jak to dobrze, że moi chłopcy są jeszcze za mali. Mogę ich ochraniać.”

„17 listopada 1944. Sprawdziły się moje przeczucia i lęki. (...) W kieszeni zabitego rosyjskiego żołnierza znaleziono bladoniebieską ulotkę „wezwanie do zabijania”: Niemcy to nie ludzie; Od dzisiaj słowo NIEMIEC oznacza największe przekleństwo; Od dzisiaj słowo NIEMIEC odbezpiecza ci karabin (...) Czytając te linijki, zadaję sobie pytanie, co też musiał przeżyć i przecierpieć ich autor. Jak można wyhodować w sobie taką nienawiść?

„13 lutego 1945. Przez całą noc my, kobiety, nie możemy zmrużyć oka. Nasłuchujemy w napięciu. (...) Tkwimy w ciemnym schronie, stłoczeni jeden obok drugiego. Mija godzina, dwie. (...) Jest już około południa, kiedy spostrzegam rosyjskich żołnierzy, jak biegną wzdłuż domów po prawej i po lewej na PilgraimhainerStrasse. Przeczesują miasto”

„14 lutego 1945. Po nieskończenie długim czasie nastaje cisza. (...) Około szóstej tupot ciężkich butów na piwnicznych schodach, gardłowe okrzyki i łomot do drzwi. (...) Dwóch albo trzech podpitych rosyjskich żołnierzy zaciąga mnie do sieni. (...) Jeden spogląda na mnie, jakby chciał mnie pożreć, pociaga łyk z butelki i oblizuje usta. (...) Długo trwa zanim zaczynam powoli dochodzić do siebie”.

„19 lutego 1945. Po raz kolejny i ja jestem ofiarą. Na szczęście udaje mi się moja jedenastoletnią córkę. Zawijam ją w stare szmaty i ukrywam za jakimś stosem rupieci. Tortury rozpoczynają się od pytania, czy jestem nazistką. Odpowiedzią na moje „nie” jest silne uderzenie w twarz i ciosy pejczem. Przystawiają mi pistolet (...)”

„28 czerwca 1945. Dzisiaj dzieje się coś niepojętego. Od strony Pilgramshainu około dziesiątej nadchodzą funkcjonariusze milicji, wpadają do domów na naszej ulicy i rozkazują, abyśmy w ciągu pięciu minut opuścili wszystkie mieszkania. Na to nie jesteśmy przygotowani. (...) Żałosny to pochód. Na wpół ubrane, płaczące dzieci, starzy mężczyźni i kobiety, chorzy na ręcznych wózkach albo taczkach, boso albo w kapciach (...) Krok w krok podążają za nami polscy i ukraińscy cywile i rabują wycieńczonych. (...) Nie mamy nic, tylko to, co na sobie. Wózek już nam zabrała zgraja”

„10 sierpnia 1945. Nękanie przez Polaków staje się coraz gorsze. Panujące całkowite bezprawie pozwala im bezkarnie przeprowadzać wszystkie działania. Ale, mimo tego nacisku, ciągle jeszcze chcemy pozostać na ziemi ojczystej. Musimy przecież tu być, bo gdzież nas odnajdzie Richard po powrocie...”

Sięgnijmy po więcej: Cytaty pochodzą z: Helene Plüschke, Dziennik śląski [w:] „Karta” 2008, nr 57, s. 63-87, tłum. Ewa Czerwiakowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz