poniedziałek, 13 czerwca 2011

Z czym do ludzi? (1) PJN



Postanowiliśmy się w przededniu kampanii wyborczej i skandali transferowych przyjrzeć się opium wyborczemu. Konkretniej w przypadku np. PSL-u to bedzie ogór wyborczy, a Samoobrony – kiełbasa. Chodzi oczywiście o programy, które dostępne są w sieci. Będziemy je sprawdzać pod kątem zgodności z naszym postrzeganiem świata. Na pierwszy ogień „opuszczone dziecko politycznej prostytutki” czyli PJN.

Po pierwsze w programie znajduje się hasło – „obywatele decydują”. Można to poczytać za plus, bo ani Polacy decydują, ani zadecydujemy za was. Może się podobać. W jaki sposób PJN chce to realizować?

Chcą stworzyć możliwość przeprowadzenia referendum lokalnego przy okazji wyborów ogólnopaństwowych. Przez to chcą zagwarantować lepszą frekwencję: Jednak czy nie będzie to jeszcze jedna próba podpięcia się kandydatów z nadania centrali pod lokalne i bardzo istotne sprawy powiatów i gmin? Prawdopodobnie do tego prowadzić owo rozwiązanie może.

Jednomandatowe okręgi wyborcze są dobrym postulatem.

Starosta według PJN powinien być wybierany bezpośrednio przez obywateli, co ma uzasadnić jego funkcję. Bezpośrednie mają być także wybory marszałków województw. Oczywiście przeniesienie jak największej liczby wyborów i wybieranych synekur na obywateli jest dobre. Jednak nie miejmy złudzeń – partie centralne chętnie będą przysyłały spadochroniarzy, których w Warszawie nie będą chcieli „wylądować”. Także za gębą będzie stał partyjny znaczek. To rozwiązanie to raczej krok w tył, jeśli chodzi o demokratyczne decydowanie w regionalnych wspólnotach. Teraz – często są na tych stanowiskach umieszczani ludzie kompromisowi, ludzie znani w regionie, którzy są do zaakceptowania także przez lokalne komitety. Dzisiejsze rozwiązanie jest jednak lepsze.

Punkt 8 to kuriozum i przejaw pazerności centrali:


Jesteśmy za wprowadzeniem ustawowego zakazu nakładania na samorządy nowych obciążeń finansowych bez zgody wyrażonej przez Sejm większością 3/5 głosów. Takie rozwiązanie ograniczyłoby możliwość przerzucania przez rząd obciążeń finansowych na struktury samorządu w sytuacji kłopotów z zarządzaniem finansami państwa.


Za nakładanie nowych obciążeń ma zatem być odpowiedzialny Sejm i to jeszcze musi zadeklarować się w 3/5. Sejm oczywiście składa się z przedstawicieli narodu. I tu tkwi szkopuł. Przedstawiciele nie są już zobowiązani do dbałości o regiony, ale o interes Narodu. Narodem są Polacy, więc przy obecnej scenie politycznej możemy się spodziewać, że nadal interesy centrali będą nadrzędne, a nawet jedyne w porównaniu do wspólnot samorządowych. Nie jest to krok w dobrym kierunku, ponadto może próg 2/3 może przyczynić się do paraliżu w decyzjach – zmiana złego na gorsze.

Dalej – Pejotenowcy żądają ustaw aglomeracyjnych. Kilku, dla każdej aglomeracji z osobna. Nie precyzują jednak, na czym te ustawy mają polegać. Ustawa aglomeracyjna pewnie przydałaby się w aglomeracji Silesia. Jednak jest to postulat enigmatyczny i wszystko można tam upchnąć.

Ciekawy jest postulat dotyczący zmiany w senacie:

Nowy Senat, jako izba samorządowa oraz izba refleksji - wybór dokonywany byłby przez sejmiki wojewódzkie, spośród osób o wysokich kwalifikacjach zawodowych i naukowych oraz dużym doświadczeniu samorządowym. Drugą grupę senatorów stanowiliby byli prezydenci i byli premierzy. Ostatnią grupę stanowiłoby trzech profesorów wybranych przez Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Liczba senatorów wybieranych przez sejmiki byłaby zależna od liczb mieszkańców danego województwa (na przykład z woj. opolskiego 1, z woj. śląskiego 4-5 itd.), co  dawałoby liczbę około 40 senatorów.


Nie jest to jednak ani izba w pełni samorządowa, ani refleksji. Co to znaczy duże doświadczenie samorządowe? Wybór przez sejmki wojewódzkie premiuje znowu przedstawicieli największych centralnych partii. Wszak tak lubiani i masowo wybierani prezydenci miast nie mają w nich wielkiego przedstawicielstwa. Wybór powinien być raczej powiązany z gminami. To one i ich przedstawiciele powinni być delegowani do Senatu, jako Izby Samorządowej. Przy dobrych wiatrach i powiązaniach wielkie partie centralne znajdą sposób, by na okrągło przemycić Warszawiaków do Warszawy.

Deklarują także wsparcie dla centralnych instytutów takich jak Państwowy Instytut Sztuki Filmowej – czyli centrala znów ma koordynować nawet programy kulturalne w całym kraju.

Mało w tym wszystkim obywatelstwa, które oderwane jest od centrali, mało obywatelstwa, które odrywa się od polskości. Na PJN nie będziemy głosować.

foto: PAP/wp 

wtorek, 7 czerwca 2011

na gibko (2) Ogórkowy nacjonalizm



Donald przy okazji manii przeciwogórkowej wypowiedział ostatnio to, jakże mądre wezwanie: kupujcie polskie ogórki i deklarujcie narodowość polską!
Oczywiście, tonący może chwycić się solidnego ogóra. Być może polskie ogórasy są faktycznie powodem, dla którego warto deklarować narodowość wszechogórkową. Proponuje jeszcze odmiany narodowości: buracka, wieprzowa, kapuścianna itd.

Faktem jest, że wiara w polskie ogórki jest przejawem tzw. banalnego nacjonalizmu. Żyjąc w pewnym państwie, będą jego obywatelami, narażamy się na co i rusz agitkę. Choćby przy prognozie pogody widzimy zarys kraju opanowanego przez polskie ogórki. Wielka nadzieja w tym, że mimo to zostaniemy zamknięci na śpiew tych zdrowych i dojrzałych jarzyn.

niedziela, 29 maja 2011

Gangi Silesian Adlera

foto: filmweb&wiki eng

GG czyli Grzechy Gorola

Uwaga, dotyczy „przywiezionych”. Dziś tak po 50-60 lat.

7 Grzechów głównych gorolstwa. (lista otwarta, niestety)

1. Pewność siebie – gorol nie zna skromności. Zawsze zgłosi się do zadania, które go przerośnie – nie ma kwalifikacji, ale idzie do przodu. To cecha pozostała z czasów, gdy najbardziej przebojowe gorolskie elementy przybywały ze swoich zapadłych wsi do cywilizacji. Ci mniej pewni siebie zostali wyplatać kosze czy co tam jeszcze robili u sia.

2. Wyobcowanie – gorol przywieziony nie lubi Śląska. Z tęsknotą wspomina swoją lepiankę i rozpadające się koryto przed „gankiem”. Murowane budynki, asfalt, samochody przerażają go. Życie w zgiełku kojarzy mu się z młodością, gdy musiał kiblować w szlafhauzie dla zwerbowanych. Zły Śląsk przeciwstawia sielskiej krainie dzieciństwa z potokiem, miedzą itp. usprawnieniami cywilizacyjnymi

3. Zero asymilacji – gorol nigdy nawet nie pomyśli o tym, by zasymilować się ze śląskim społeczeństwem. Nigdy na święta nie skosztuje makówek – zawsze będzie robił sobie placek, lane kluski. Szczytem kulinarnej rozkoszy są dla niego „ziemniaki z kwaśnym mlekiem”. Nawet, gdyby znał śląskie określenia będzie zatykał uszy i buczał: „nic nie rozumię, mów normalnie”


4. Gadatliwość – np w komunikacji miejskiej – gorol będzie zawsze starał się „przegadać” konkurencję. Rozmawia o wszystkim, najczęściej o sprawach, które jego gorolski mózg absorbują mimo braku zrozumienia. Dodatkowo, bez krępacji, zajadły gorol będzie używał słówek: „zrobilim grillla”, „pojedlim kiełbasy”, albo mówił w specyficznej 3 osobie: „weźmie sobie zapnie pasy”

5. Wrzaskliwość – wrzaski są wszechobecne tam, gdzie zbierze się nawet kilku małych gorolików. Nie tylko natężenie głosu, ale także jego barwa jest raniąca dla czułych uszu Ślązoka.


6. Polski niby-patriotyzm – gorol będzie przekonany, że jest mu powierzona misja polonizowania. Nie wie jak, ale przekonuje, że Polska jest krajem Polaków z mazowieckiej wsi.

7. Swarliwość – gorol będzie się zawsze wadził do upadłego. Nie da za wygraną. W towarzystwie będzie się starał udowodnić, że to on, gorol, ma świętą rację.

Młode goroliki, na szczęście zatracają te cechy. Niestety rozwijają inne... 

niedziela, 22 maja 2011

Propaganda podręcznikowa

W toku hucznych obchodów 90 rocznicy wybuchu Wojny Domowej na Śląsku, proponujemy rzut oka na zawartość podręczników do historii. Ciekawią nas oczywiście relacje, opisy tamtego wydarzenia.

Analizę tego zagadnienia podjął dr Maciej Fic, historyk z katowickiego WNS w artykule „Obraz Powstań Śląskich i plebiscytu we współczesnych podręcznikach do nauczania historii”, który zamieszczony został w kwartalniku pedagogiczno-społecznym Dialog Edukacyjny, wydawanym przez WOM Rybnik, nr 4 2010.
Już na początku, stwierdza autor, że obraz i ocena tych wydarzeń w edukacji odbiega od tego, co na ich temat wiadomo. Oprócz uproszczeń pojawiają się także niedopowiedzenia. Już w podstawówce spotyka się określenia wartościujące, takie jak: „I i II powstanie śląskie było odpowiedzią na terror siany wśród Polaków przez niemieckie bojówki”, „wyniki plebiscytu były dla Polski niekorzystne, ponieważ Niemcy dowieźli swoich obywateli urodzonych, ale nie mieszkających na Śląsku”. W gimnazjum uszczegółowia się fakty, nadal także stosuje się chwyty typu: „Wojsko polskie było owacyjnie witane w Katowicach”. W liceum, obok kolejnych danych szczegółowych pojawia się np. passus: „ziemia [Śląsk] utraciła kontakt z państwem jeszcze w średniowieczu” (!). Na dziób Adlera aż ciśnie się wypowiedź detektywa Rutkowskiego z okresu jego świetności: „Tak, ja z moim zespołem odnieśliśmy sukces: po 18 latach skradzione w Niemczech auto wróciło do właściciela”

Autor zwraca słusznie uwagę na taki na przykład uproszczenia: posługująca się językiem polskim czy jego regionalnym narzeczem ludność jest uznawana de facto za Polaków, choć nie deklarują się sami jako Polacy. W oczach autorów podręczników Wojciech Korfanty jest kreowany na przywódcę, dyktatora powstania na wzór Traugutta, a samo powstanie to kalka zrywu uciskanych narodowo Polaków przeciwko mocarstwu – wypisz wymaluj Powstanie Styczniowe. Tymczasem Korfanty znacznie częściej hamował wybuch kolejnych walk.

Faworyzowany jest „polski” wymiar postrzegania przeszłości – jak zauważa Fic – brak chociażby wzmianki o znacznym poparciu opcji niemieckiej wśród mieszkańców Śląska. Kolejnym „przeoczeniem” czy też nieścisłością jest szerzenie mitu na temat emigrantów i ich udziale w plebiscycie. Przemilcza się fakt, że rozwiązanie pozwalające na dopuszczenie takich osób do głosowania było polskim pomysłem na konferencji paryskiej. Oprócz tego, wobec twardych danych, faktem pozostaje brak realnego wpływu głosów emigranckich na wynik plebiscytu. Udział emigrantów niemieckich jest dość jednoznacznie odsądzany od czci i wiary jako oszustwo czy kombinowanie, manipulacja wynikiem. Autor zauważa, że dziś – głosowanie przez Polonię jest uznawane i hołubione w mass-mediach. A co powiedzieć o klasycznym już przeciwstawieniu: polski – Powstaniec, niemiecki – bojówkarz? Stygmatyzacja i czarno-biały podział jest aż nadto widoczny. Słowem: propaganda rozwija się na całego. Oczywiście ani słowa o ludności labilnej, tzw. tutejszych. Standard: Tubylców uważa się gatunek podporządkowany, pozostający bez ambicji, poza poważną debatą.

Silesian-Adler jest zdania, że w tej kwestii, podręczniki polskie niewiele różnią się od tych z okresu PRL-u. Bez radykalnej zmiany w sposobie ukazywania tak kluczowych kwestii strona Polska naraża się na głęboką nieufność ze strony Ślązaków. Czyżby potrzebna była powtórka z historii „mówionej cicho” o Katyniu czy GUŁAGU?

środa, 18 maja 2011

gibki szpil: Jak zostaje się Polakiem? (1)

Świadomość jest także pochodną sytuacji społecznej. W określonej sytuacji społeczeństwo posiada wspólne doświadczenie, wspólne ukorzenienie rodzinne i środowiskowe.
I tak, wspólna świadomość robotników, mieszkańców jednego osiedla familokow posłużyła do manipulacji narodowościowej. Teoretycy, asy propagandy wspólną świadomość lokalną, przekuli w tożsamość polską. Było im łatwiej to zrobić, niż specom z drugiej strony kreski granicznej – wszak i język bardziej podany i katolicyzm większości. Łatwiej także, bo łączyła ich wszystkich odrębność i wspólnota klasowa, społeczna. Zdecydowanie więcej mieli wspólnego z chłopem spod Myszkowa niż z nadzorcą huty rodem z Breslau chociaż. Nikt jednak nie wziął wtedy pod uwagę części własnej, która wspólna z innymi nie była. Nie dopuszczono opcji śląskiej. Stąd działano na zasadzie biedny, pracujesz fizycznie: Polak. Na opory uświadomionych narodowościowo reagowano głaskaniem: owszem: jesteś Ślązak, śląski Polak.

sobota, 14 maja 2011

Papież katolicki, a nie polski

Społeczeństwo na określonym poziomie, raczej: wieku rozwoju zwykle w uporządkowany sposób realizuje swoje potrzeby duchowe. W Europie, najczęściej, dzieje się to poprzez uczestnictwo członków w organizacjach kościelnych. Mniej lub bardziej formalnie. Pomijając rolę, jaką te organizacje mają w kształtowaniu społeczeństwa, bywają także solidnym podzielnikiem, według którego sortuje się narody. Oczywiście, jest to niesłuszna metoda. Wiele w niej nieścisłości, wyjątków. Tym niemniej jest używana, by określić kolejną właściwość narodową. Stąd: Polak to katolik, Rosjanin – prawosławny etc. W gruncie rzeczy, może się wydawać, że to nieszkodliwe przyporządkowanie. Warto jednak przyjrzeć się konsekwencjom na terenach, które zamieszkiwane są przez kilka narodowości. Na Górnym Śląsku, gdzie żyły i żyją obok siebie trzy główne narodowości, kryterium religijne zwykle stosowało się tak: Polak – katolik, Niemiec (ogólnie) – ewangelik, Ślązak - ... no właśnie. Raczej katolik, ale nie brakowało także innych wyznań. Podział religijny przydał się w negowaniu odrębności narodowej. Dalej: Przyjmijmy, że Ślązacy w głównej mierze wyznają katolicyzm – stąd już tylko krok do uznania ich za Polaków, skoro są katolikami. Opcja polska w kościele śląskim miała zdecydowanie większą siłę przebicia. Na zasadzie rozróżnienia Polak – Niemiec. Polacy zawłaszczyli sobie kościół katolicki dla siebie czyniąc zeń kolejną przesłankę ku wynarodowieniu Ślązaków. Sprawy wyznaniowe zostały spętane jarzmem walki narodowościowej.
Moment krytyczny nastąpił z chwilą wyboru kardynała Karola Wojtyły na biskupa Rzymu. Wielkomocarstwowe ambicje religijne w Polakach ujawniły się wtedy ze zdwojoną siłą. Rozpoczęło się manifestowanie własnej religijności, jednak w swoistym połączeniu, zespoleniu z polskim patriotyzmem. Jan Paweł II dla wielu polskich katolików nie był jednym z kardynałów kościoła katolickiego – był przedstawicielem, reprezentantem Polski i Polaków. Wielu nie dostrzegało w nim najwyższej władzy kościelnej, ale lobbystę na rzecz miejsca Polski (nawet jako państwa) w świecie. Tymczasem, władza kościelna i państwowa nie idą ze sobą w parze. Wystarczy spojrzeć na ustawodawstwo, które w dziedzinach światopoglądowych mija się z poszczególnymi zaleceniami kościoła. Dość często obie sfery życia społecznego – publiczna i religijna stają do siebie w opozycji. Są to jednak mimo wszystkich powiązań odrębne sfery lojalności. „Bogu co boskie, cesarzowi – co cesarskie” – biblijna zasada realizuje się na co dzień. Jej zasadność w dzisiejszych czasach stała się obowiązującym obyczajem. Gorzej jednak, gdy pod lojalność religijną podpina się także narodową. Wtedy już nie ma możliwości odciąć jednej od drugiej. W sprytny sposób, klaruje się Ślązakom, że skoro są katolikami i chętnie słuchają Jana Pawła II, to są także Polakami. Łączy się ich z tradycyjna polską religijnością, jeszcze wmawia, że przecież „od zawsze” rzekomo modlili się po polsku.
Po pierwsze: dość długo w kościołach obowiązywała łacina, po drugie: modlitwa „wyuczona” to rytuał. Powtarza się pewne sformułowania w kolejności, przestrzegając intonacji, odlicza się słowa. Te modlitwy są sformalizowane i stanowią specyficzny „język”, który jest miły Bogu. Bóg chce go usłyszeć, a raczej chęcią wiernych jest powiedzieć go Bogu. Oczywiście w tym wypadku język nie ma najmniejszego znaczenia, mimo to należy pamiętać, że takie modlitwy były wymawiane w wielu śląskich domach także po niemiecku, nawet obok tych po polsku.
Po drugie – modlitwa to także osobisty kontakt z Bogiem – wtedy, gdy wierny przedstawia swoje prośby, niesie podziękowania czy dzieli się swoimi troskami życiowymi. Raczej trudno sobie wyobrazić, by w śląskich rodzinach, w których używa się śląskiego, w rozmowie z Bogiem przechodziło się na oficjalny, polski język państwowy.

Mistrzem obłudy w łączeniu katolicyzmu z polonizacją jest znany ecikowiec – Marek Szołtysek. Najpierw autor ów wymyślił sobie autorską „Biblię Ślązoka”, w której w niewybredny sposób obraża co wrażliwsze uczucia religijne. Pal licho – to jego sprawa, tym niemniej zaprzągł do tego rzekomo śląskie manifestacje, na co SA mówi – NEIN, Mein HERR! Według Szołtyska śląska „Paniynka Maryjo” to „frelka”. Więcej nie przytaczamy, niech to wystarczy za poziom tej marnej prowokacji.

Szołtysek reaguje też histerycznie na obecną dyskusję nt. spisu powszechnego i deklarowania narodowości śląskiej. Trzymając się tematu, przytaczamy, w jaki pokrętny sposób w felietonie dla „Polski” usiłuje Szołtysek pożenić Śląsk z kato-polonizmem:

„Otóż w dyskusyjnych emocjach kolega Rysiek-separatysta zapytał głośno: Co mi dała Polska? Co Śląskowi dała Polska? I oczywiście na tak krótko i emocjonalnie zadane pytanie trudno się dopowiada. Wówczas jednak kolega Jacek-polonista odpowiedział błyskotliwie i szczerze. Co nam dała Polska? – rzekł. A choćby papieża! Czy to mało?”

Oczywiście, na koniec tej wymyślonej „dyskusji” wszyscy nawet „separatyści” zgadzają się, że papież to wielki dar od Polski dla Śląska. Doprawdy trudno o gorszy przykład złej propagandy. Jan Paweł II zostaje oto wydelegowany przez Polaków, zostaje reprezentantem z białym orłem by nieść dumę narodową, głosić chwałę wielkiej Polski zamieszkanej przez różne „szczepy” Polaków. Ślązacy mogą się cieszyć, że ogrzać w świetle tej glorii im dano. Nawet pokorny separatysta się ugnie. My w Silesian Adler uważamy, że kardynała nie wydelegowała Polska, tylko otrzymał swój kapelusz od ponadpaństwowej organizacji kościelnej, sam swoim życiem zapracował na zaszczyty i przewodnictwo w kościele. Polska nie ma z tym NIC wspólnego. Papież jest „dany” każdemu katolikowi na całym globie, co skutecznie zresztą potwierdzał Jan Paweł II przez swe liczne pielgrzymki. Papież nie był tylko własnością Polaków, każdy Ślązak, jeśli był i jest katolikiem ma prawo do dziedzictwa bł. Jana Pawła II w tym samym stopniu co Polak!

A Szołtysek, może sobie grać uczuciami religijnymi – być może znajdzie posłuch u Tuska, Kaczora czy innej persony. Może utworzą dlań stanowisko koordynatora ds. polonizacji starej pruskiej dzielnicy.

PS. Z powodu awarii „bloggera” – platformy blogspot, niektóre Wasze komentarze zniknęły. SA nie miał na to wpływu. Szkoda, bo były wartościowe. W miarę możliwości proszę o uzupełnienie, a nade wszystko o wyrozumiałość!

środa, 11 maja 2011

Odpór wrogom (nr1)

W „słowie wstępnym” – Pod skrzidłami Silesian Adlera, wyjaśniliśmy jedną z zasad, która nami rządzi. To reagowanie na bezpardonowe ataki w Naród Śląski. Opluwaczy nie brakuje, jest w czym wybierać. Koszyk pełny zgniłych jaj. Mimo to zawsze pozostaje pewna obawa, przed promowaniem danego krzykacza na zacnych łamach S-A. Mimo to – zawsze lepiej żyć w świadomości, niż nieświadomie wylegiwać się na grzędach niewiedzy.

Na tapetę S-A znalazł się dziś blogger znany jako Jan Bogatko. Nie, żeby jakoś szczególnie wykazał się literacko, czy odkrył trzecią planetę od Słońca. Nic z tych rzeczy. Bogatko reprezentuje pewien typ myślenia, pewną przykładową reakcję na rzeczywistość. Zajmiemy się wpisem pt. „Neonazistowskie sojusze Platformy”. Po pierwsze wpis ma zdyskredytować RAŚ, który nie jest związany nijak z S-A, jednak wielokrotnie odwołuje się do Narodu Śląskiego i samego Śląska, czym już oryginalnie naraża się Silesian Adlerowi. Jeszcze tylko w kwestii Ruchu: nam się zdawało, że walczą Oni o autonomię w 2020, a nie o niepodległość, ale może cytujący Jan Bogatko wie lepiej...

Najciekawsze są jednak mądrości bloggera w komentarzach np. ten o tym, że Ślązacy to część składowa narodu polskiego, co przelewali wiadra krwi o przynależność do państwa polskiego. To po prostu typowy przykład ukorzenienia złej, wielko-narodowej, polskiej edukacji historycznej. Oczywiście, każdy tak pomyśli na wstępie, jednak S-A wie, że to zła wola. To działanie zmierzające do wytworzenia groźnego mitu. Przyprawienia wszystkim Ślązakom miana fanatyków polskości u siebie w domu. Polscy nacjonaliści typu c, a takim jest Bogatko aktywnie walczą o umysły młodych Polaków. Kłamstwo powtórzona tysiąc razy itd... (Przy okazji warto zauważyć hierarchię ważności: problem śląski jest uboczny wobec partyjnej rozróby – pispo.)

Jeszcze jedna istotna sprawa – pono Ślązacy to tacy sami Polacy jak Mazowszanie. Gratulujemy zmysłu obserwacji.

Dalej w kolejnym komentarzu blogger peroruje, że Śląsk nie ma historii, kultury ani języka. To jest raczej typowe dla ignoranta, ale także (bądźmy czujni!) dla wroga Naszego Narodu. Zawsze propagandzista będzie się starał podważyć istnienie przeciwnika, dopóki będzie zdało się to możliwe. Na razie – wrogowie mają jeszcze ostatki nadziei, że Ślązacy będą, tak jak do tej pory siedzieć cicho. Niedoczekanie!

Dalej, to śpiewka o tym, że Naród Śląski to wymysł niemiecki – to typowa retoryka kaczystowska. S-A pisze o tym m. in. tutaj (http://silesian-adler.blogspot.com/2011/04/wrawo-wrzawa.html  http://silesian-adler.blogspot.com/2011/04/tradycja-i-tradycja.html). Postkolonialna gadka, która ma spłycić umysły i sprowadzić śląskie postrzeganie do widzów i słuchaczy bezczelnej propagandy.

Jeszcze na koniec cos tak doskonale głupiego, że aż płaczki lecą... Podobno Ślązacy to jeden ze szczepów, z którego Polacy maja być dumni. „Królewski szczep Piastowy” chciałoby się rzec. Podobnie stosował i totalitarysta wymyślając „naród czechosłowacki”, goralenvolk, albo i inny zdegenerowany szczep.

Zwróciliście uwagę, że dość często przy Ślązakach pojawia się słówko „neonazizm”? To proste utożsamienie Niemca z hitlerowcem. Zwracaliśmy już na to uwagę, to wielce symptomatyczne – nie niewiedza, a zła wola.

link do wpisu, komentarze też ważne!
http://www.niepoprawni.pl/blog/2386/neonazistowskie-sojusze-platformy

Zjednoczyć się albo zginąć (1774 - 2011)

Zjednoczyć się lub zginąć! To hasło, które przyświecało Trzynastu Koloniom w Ameryce, gdy w 1774 roku szykowały się do obrony przed swoją matką – zabójczynią – Wielką Brytanią. Kolonie były na wskroś różne – zbudowane na odmiennych fundamentach społecznych, politycznych i religijnych. To, co ich łączyło – to chęć zachowania swojej tożsamości, wolności i zasad, dzięki którym mogły się rozwijać. Krótkowzroczni politycy uważali wtedy, że stworzenie federacji amerykańskiej zniweczy realizację tych chęci. Mężowie Stanu przekonywali, że lepsza władza zwierzchnia, federalna, niż zachowanie upośledzonej autonomii w ramach mocarstwa angielskiego.

Jak owo historyczne doświadczenie ma się do obecnej sytuacji Śląska. Podobieństwa istnieją. Maskę zamorskiego mocarstwa (W. Brytanii) dzierży obecnie aktor zwany Rzeczpospolitą Polską. Wcześniej, otrzymał ją od aktora – Niemiec. Jeszcze wcześniejszych czasów nie liczymy, gdyż sytuacja społeczna nie zapewniała ciągłości naszych założeń: w skrócie – świat był wtedy nie do porównania z obecnym. Aktorzy, którzy odgrywają rolę mocarstwa na Śląsku kierują się wyłącznie własnym interesem. W dobie antagonizmów między mocarstwami europejskimi (Polska, Niemcy) dominowała gospodarka wojenna. Zarówno w sferze stricte ekonomicznej, ale także narodowościowej i kulturalnej. Oba mocarstwa chociażby za pomocą propagandy walczyły o tę szczęśliwą krainę i dusze jej mieszkańców. Brutalna walka zwana „wynaradawianiem” była znakiem rozpoznawczym polityki germanizacyjnej Bismarcka, czasy plebiscytu oraz tragicznych wojen domowych do 1921 roku także odcisnęły na niej swoje piętno. Polonizacja czasów Grażyńskiego – piłsudczykowskiego wojewody, później glajszacht hitlerowców i duszenie PRL-u. Mocarstwa walczą ze sobą, niszczą wpływy przeciwnika. Przy okazji mordują części duszy śląskiej. Obowiązywał i obowiązuje swoisty pakt, zmowa. Przy żadnej okazji nie wspominać o ambicjach śląskich kolonii. Jeszcze gotowa wybić się na niepodległość. Tymczasem, poza mocarstwami żadna niepodległość istnieć nie może. Ewentualnie tylko ochłap z mocarstwowego stołu – jaki oba mocarstwa przyznały w latach międzywojennych jako nagrodę za wiele młodych istnień oddanych w ich krwawych zapasach.

Zjednoczyć się lub zginąć. Tylko jak tego dokonać. Jak małe narody Europy, takie jak śląski, mają walczyć o własne „ja” w otoczeniu zaborczych mocarstw. Jak sprawić, by wreszcie interes narodowy pokrywał się z „naszym” interesem. Dlaczego nie może być tak, że śląski wysiłek przynosi owoce na miejscu. Po co pielęgnować kulturę, skoro zostanie wyszydzona, zakazana. Co gorsza – przypnie się jej łatkę niedoskonałości. Mutacji prawdziwej kultury, gwary, slangu. Po co pracować dla dobra mocarstwowych panów.

Zjednoczyć się lub zginąć – to hasło na miarę budowy nowej Europy – demokratycznej i wolnej.

Śląsk i Naród Śląski może być prawdziwie wolny jedynie w federacyjnej Europie. Takiej, w której nie ma już miejsca na mocarstwa. Takiej, w której istnieje Czarnogóra i Kosowo, Bawaria, Piemont, Korsyka i Baskonia. Rządzone przez demokratycznie wybrany federalny kongres, senat europejski, wspólną władzę wykonawczą. Tylko w ten sposób, każdy naród będzie miał prawo do własnej tożsamości, polityki, własnego dziedzictwa. Nie dajmy Europie zginąć pod butami oszukańczych mocarstw.

poniedziałek, 9 maja 2011

Centralizm - przedszkole totalnej tyranii

Jak co roku 9 maja, Federacja Rosyjska z wielką pompą oraz zadęciem świętuje rocznicę zakończenia II Wojny Światowej. Ściśle: na Placu Czerwonym wojskowa defilada świętuje rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem. Należy zastanowić się nad pewnym pomieszaniem odniesień. Czy jest to rocznica triumfu państwa rosyjskiego czy pewnego systemu politycznego, które to państwo w przeszłości reprezentowało? W pierwszej chwili odpowiemy: to rocznica zwycięstwa Rosji nad Niemcami. Jednak ani sama Rosja nie brała udziału w owych zmaganiach – dość znaczny udział w walkach na froncie wschodnim mieli żołnierze z chociażby Ukrainy, Białorusi, państw Bałtyckich czy Kazachstanu, dalej Polski, Czech i Słowacji... Ani też po stronie państw bloku hitlerowskiego nie stali samodzielnie żołnierze niemieccy: bo także licznie Węgrzy, Rumuni itd. Ogólny, ponadpaństwowy charakter rocznicy ujawnia się w sformułowaniu „zwycięstwo nad faszyzmem (ściślej powinno stać: nazizmem). Jednak by nie mieszać kategorii: skoro zwyciężono system rządów, system polityczny, to zrobił to inny system. W tym przypadku totalitarny system komunistyczny. Czyli dwa okrutne totalizmy w walce na śmierć i życie poświęciły masy swoich w gruncie niewinnych obywateli. Ta rocznica dla każdego człowieka, humanisty, chrześcijanina wreszcie po prostu człowieka musi być powodem do zadumy, smutku, zwątpienia. Po pogrzebie następuje przecież chwila zamyślenia nad grobem. Dlaczego wiwatuje się dziś na grobami milionów ofiar?

Odpowiedź jest prosta. Syn świętuje, by uczcić imię ojca. Dziecko świętuje nad triumfem dorosłego. Dzisiejsza Rosja świętuje nad zwycięstwem totalitarnego mentora. Więcej, to nie jest świętowanie tylko jednego rodzaju totalitaryzmu, to uwielbienie dla rozwiązań systemowych. Za zasłoną kwiatów w butonierkach weteranów, czci się totalną kontrolę obywateli, terrorystyczny przymus, wreszcie – deprecjację życia ludzkiego. Każde państwo rządzone centralistycznie, każda władza, która nim kieruje zapatrzona jest w wyższe piętro centralizmu – totalitaryzm. Z wybranych demokratycznie, lecz ułomnie rządów tworzy się klika, spośród niej wywodzi się despota. Społeczeństwo, zrazu zapatrzone w zmiany, z szybkość podejmowania decyzji gotowe jest poprzeć rządy centrali. Jak owieczki prowadzone na rzeź, podążają za swoimi przewodnikami na manowce. Z tej autostrady do piekła – mogą wyprowadzić lud jedynie rządy faktycznie samorządne i rzeczywiście federalne. Każdy kraj centralny, wielko-narodowy, dość silny, by grupować wielkie armie, będzie podążał ścieżką wiodącą do totalitaryzmu. Każdy kraj centralny z rozbuchaną administracją, władzą nad obywatelami – będzie podążał ku totalitaryzmowi.

Imperialiści, którzy dziś czczą Hitlera, Stalina chlubią się przeszłością narodową, dumną, bo brutalną, zaborczą i zwycięską. Sztandary nad wieloma prowincjami napełniają dumą obywateli – spadkobierców chwały państwa. Trudno o większe mamidło wielkości i dobrego samopoczucia. Według Toquevilla, narody rządzone despotycznie mają o wiele większe szanse na ten rodzaj rozwoju. Mimo jednak złudnego szczęścia, które sączy w ucho propaganda, wystarczy sięgnąć do wspomnień zapisanych w okresie największych triumfów państwa, by przekonać się, jak niszczący wpływ miały one na kondycję i sytuację życiową ludzi. Dlatego, proszę już nie czcić zwycięstwa despotów, oddajmy hołd poległym w walce o zaspokojenie żądnych krwi tyranów. Jednocześnie, pamiętajmy: centralizm to zło w przedsionku, który prowadzi do salonu piekła.

Pełną stabilizację na kontynencie „Europa” zapewnią jedynie Stany Zjednoczone Starego Świata, oparte na niewielkich mało-narodowych stanach. Granice państw dzisiejszych, w większości centralistycznych i wielko-narodowych muszą całkowicie zniknąć! W interesie ludu jest porozumienie i utrzymanie gospodarczego i społecznego rozwoju u siebie. W swoich rodzinach, wspólnotach, regionach. Tych interesów nie można realizować ani pod czerwonym, niebiesko-gwiazdkowym ani pod biało-czerwonym sztandarem.

sobota, 7 maja 2011

Buzek, polski bożek pięciuset milionów

Polska mitologia i mitomania narodowa przyjmuje gargantuiczne rozmiary. W walce na gęby, swojej używa po wielekroć prof. Jerzy Buzek. To typowy wojownik partyjny i polski, który wyniesiony na piedestały przez władze central-europy i central-polski mieni się być Wernychorą alboż jeszcze innym ludowym autorytetem. Jerzy Buzek to typowy przykład polskiej opcji nacjonalistów typu c. Kocha Śląsk, ale się Go boi. Być może boi się po prostu utraty wpływów wiodących od centrali? Silesian Adlera to nijak nie obchodzi.

Dlaczego nazywamy Buzka wojownikiem partyjnym? Dlatego, że od kiedy przeszedł w objęcia gościnnej Platformy Obywatelskiej na Śląsku interes swojej partyjki rządzi jego profesorskim umysłem. Przede wszystkim w histeryczny sposób zareagował na słowa Kaczyńskiego o ukrytej kolumnie niemieckiej. Larum podniósł, że wszyscy Ślązacy mają powodu czuć się urażeni. W sensie, że Niemiec jest gorszy i obraźliwa jest przynależność do tego central-narodu. Jakkolwiek, by to nie brzmiało: uwielbienie dla Polaków chwilowo przebywających na zdobytej kolonii śląskiej zabrzmiało jak gorolska trombita na przełęczy św. Bernarda. Z drugiej strony widzimy, jak ów niby-zdeklarowany Polak na Śląsku posługuje się kwestią narodową, pewną ideą dla chwilowych partyjniackich procentów. Od idei narodowej – ważniejszy jest procent poparcia w popiśnej przepychance.

Dalej komentuje Buzek „To jest wypowiedź, która krzywdzi wszystkich Ślązaków”. Logiczny błąd: skoro Ślązak nie jest narodowy, to może być albo polski albo niemiecki. Ciężko stwierdzić, żeby Ślązaków – Niemców obrażał fakt zakamuflowanej przynależności do własnego narodu. Oczywiście Silesian Adler zdaje sobie sprawę, że Ślązacy są Narodem, zatem to bajdurzenie bez sensu, bo ani z nich żaden monolit, ani koreańska defilada. Otóż w narodzie śląskim mamy do czynienia z opinią publiczną...

Pal licho. Buzek mówi: „Nie wszyscy wiedzą, ile kosztowała Śląsk walka o Polskę”. Opcja centr-nacjonalna aż wylewa jadem się z tych słów, a raczej słówek. Wychodzi na to, że cały Śląsk jak jeden mąż walczył z zaborcą w pikelhaubie o przynależność do ziemi dziadów. Piastowskiej Wielkiej Szlacheckiej Polskim Obojga Narodów. I powrócił w toku dziejowej sprawiedliwości do Macierzy po 570 latach, bez pomocy Stalina. Wybierając polską tożsamość i język. Panie Boże, jeśli masz jeszcze wpływ na Chadeków, to uderz jakim gromem, bo tak obskurnych wywodów po prostu nie da się słuchać.

Już na koniec zostawiam buzkowy deser. „Proszę sobie przypomnieć także „Solidarność", na kopalni „Wujek" ginęli Ślązacy za polskość” – tak. To są słowa Buzka. Okazuje się, że na Śląsku do lat 80-tych górnicy giną za polskość w walce z polskimi zomowcami.

To dla mnie dość proste sprawy, moi przodkowie - zawsze i wszyscy - mówili po śląsku, a mówiąc po śląsku, mogli czytać w oryginale Mickiewicza, ale już nie Goethego, czy Byrona – mówił Jerzy Buzek. To, że w swojej naiwnej retoryce nadużywa Buzek słów „zawsze” i „wszyscy” to już standard. Oczywiście jego lichy wywód to dowód na podobieństwo językowe, a nie tożsamość narodową. Ale to wszystko się nie liczy, skoro walczymy o polski, centralny Śląsk – prowincję, którą należy spolonizować. I to jeszcze, że Buzek stwierdził sam o sobie: - Przybywam tu jako Ślązak, Polak i przewodniczący parlamentu, reprezentującego 500 milionów Europejczyków. Przewodniczący parlamentu reprezentującego 500 milionów Europejczyków. Nieźle – to się nazywa reprezentacja. Reprezentacja 500 miliona frazesów.

np.
http://www.nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110506/REGION/621972436

czwartek, 5 maja 2011

Suwerenność jest w gminie

Koncepcja i rozumienie Narodu, które chcemy promować, musi opierać się na kilku najważniejszych podstawach – podestach, na których umieszczać można kolejne kategorie narodowego bytu. Pierwszym ze stopni ołtarza jest demokracja. Podstawowa jej forma, która zakłada rządy ludu w odróżnieniu od rządów od ludu „odjętych”. I wszystko jedno czy nad ludem rządzi król w łaski bożej, czy wojskowa dyktatura, brutalny totalista czy mafia. Demokracja jest podstawową formą władzy dla świadomego Narodu. Oczywiście, nie można postrzegać demokracji jako formy tylko zarezerwowanej dla organizacji państwowej. Zresztą, to nawet zakłada pewien rodzaj tworzenia państwa zarezerwowanego dla członków narodu, co jest nam obce i prowadzi do wyłączenia grup „pozanarodowych”. Dobrym przykładem jest demokracja starożytna, która wykluczała choćby niewolników czy demokracja amerykańska z wieku XIX, która wyrzucała na margines rdzennych Amerykanów. Od tego daleko, ten typ zostawiamy nierozumnym nacjonalistom- typu c* i apolegetom „wielkich narodów europejskich”.
Demokracja musi ujawniać się w życiu społecznym. Ta forma rządów musi ujawniać się na szczeblu najniższym, na szczeblu gminnym, wiejskim, miejskim, osiedlowym. Proces decyzyjny winien opierać się na równości oraz wolności. Równość polega na sposobie podejmowania decyzji w drodze głosowania, obieralnej władzy wykonawczej, wreszcie równość to klarowne metody obejmowania urzędów, dostępu do stanowisk we władzach wykonawczych.
Drugi filar to wolność, który dotyczy swobód gminnych. Gmina, jako teren aktywnego działania samorządu powinien być suwerenny.

Jak to tak? – Zakrzykną krytycy. Gdy każdy wójt będzie sobie decydował, to państwo się rozpadnie, dezintegracja, społeczna! Nastąpi ogólna anarchia, głód i rozprężenie obyczajów! – krzyczą. Centraliści nie chcą oddać zagrabionej gminom władzy. Nie chcą zwrócić ludziom suwerenności, z której wywodzi się wszelka władza. Pierwotnej suwerenności obywateli, dla których gmina nie jest tylko słabym organizmem politycznym, pomocnym w realizowaniu interesów pasożytniczej centrali. Dla mieszkańców, gmina to miejsce, gdzie w naturalny sposób gromadzą się ludzie. Tak dostrzega ów problem A. de Toqueville, ponadto, mówi wręcz: „W gminie tkwi siła wolnych społeczeństw”. Gmina jest podstawową komórką organizmów narodowych. W najmniejszych środowiskach kształtuje się i wykuwa hart ducha narodowego. To szkoła prawdziwego patriotyzmu. To właśnie za swoje gminy, za swoje podwórka i sąsiadów prowadzi się jedynie sprawiedliwe wojny. Tylko w obronie własnej ekumeny. To dlatego, wszelkie systemy totalitarne uciekły od gminy, usiłowały ją zdusić, pozbawić znaczenia i zdekomponować. To dlatego wszelkie rozszerzenie swobód gminy jest traktowane jak największe zło w pseudo-demokracji, która panuje obecnie w Polsce. W gminie nie ma despotyzmu, nie ujawni się ponieważ interesy ludzi z jednej gminy i w jej obrębie przenikają się. Despota zwykle będzie dążył do rozszerzenia swoich wpływów. Co więcej będzie starał się ujednolicać wszelkie prawa gminne, tak, by skroić je pod własne, despotyczne potrzeby. Im więcej jego władza obejmuje szczebli, tym większym despotą się okazuje.

Małe Narody Europy, które są jedyną możliwością do powrotu suwerenności ludów, będą opierać się na samorządzie gminnym. Uniknie się w ten sposób wszelkich konfliktów zbrojnych – wojen niesprawiedliwych. Uniknie się wykluczenia społecznego oraz narodowościowego – gminy bowiem to miejsca dyskusji życiowej, praktycznej. Tam nie ma miejsca na uprzedzenia. Małe wspólnoty to miejsce rzeźbienia wielkich Idei!

*”nacjonalista typu c” to zaraza gorsza od dżumy. To nacjonal-centralista.

My naród /archiwum 2009

Poniżej ekipa SA przedstawia tekst nt. historyczny, który pierwotnie ukazał się w 2009 roku na stronie o nazwie "Czytadela"

My Naród! (We, the people!)

Biedne szwabskie ofiary II wojny światowej!!! – ironizuje Ryszard Czarnecki na łamach swojego bloga (wpis z 25 V 2009). Oczywiście czyni tak z racji wywołania przez Niemcy II Wojny Światowej i z faktu, że Polacy wycierpieli więcej.


Skala problemów, o jakich traktuje np. historia polityczna jest tak ogromna, że zarówno w piśmiennictwie, jak i języku potocznym używa się pewnych skrótów myślowych. Bywa, że niesie to za sobą poważne konsekwencje. W dyskusjach zwykle stosuje się określenia typu „Polska zgodziła się”, „Niemcy wypowiedzieli wojnę”, choć oczywiście wszyscy obywatele Niemiec wojny nie wypowiadali. Zrobił to ich rząd. Stąd prosta droga do określeń „Polacy bohatersko się bronili” – choć nie wszyscy, nie każdy bohatersko i nie tylko oni. „Niemcy” z kolei napadli na Polskę we wrześniu 1939, choć wielu z nich dziarsko maszerowało wówczas do szkół, a miliony pań domu przyrządzało smaczny kartofelsalad. Pewnie jeszcze długo można by się bawić w wynajdywanie podobnych absurdów „mówienia o historii”. Świadomy uproszczeń człowiek swobodnie oddzieli słowo od istoty zagadnienia. Problem w tym, że często powtarzane sformułowania posiadają najwyraźniej zdolność rzeźbienia myśli. Ów proces ma pewnie swój udział w kształtowaniu stereotypów narodowych, które obok śmiesznych (spotyka się Anglik, Francuz i Polak...) mają takoż straszne strony. Piszę o tym z dwóch przyczyn. Jedną z nich jest stale obecny w polskiej polityce wątek budowy Centrum Przeciwko Wypędzeniom. Według niemal wszystkich środowisk politycznych w kraju, pomysł upamiętnienia wypędzeń „umniejsza winę Niemców” czy „kwestionuje wyniki wojny”. W trwającej obecnie kampanii wyborczej do europarlamentu (V-VI 09) problem zajmuje nadspodziewanie ważne miejsce. Centrum jest zresztą łącznikiem sceny politycznej – wszystkie polityczne opcje są przeciw. Spory dotyczą jedynie ostrości reakcji na działania popleczników Centrum.
Drugą przyczyną jest spotkanie z mikrohistorią. To nurt, który niesie badacza ku dziejom jednej mieściny, wioski czy rodziny w krótkim okresie czasu. Z badań mikrohistorycznych dowiemy się o obyczajach, świadomości czy przekonaniach tzw. zwyczajnych ludzi, którzy poza tabelami statystycznymi rzadko goszczą na kartach historycznych opracowań. Konkretnie chodzi o „Dziennik Śląski” Heleny Plüschke zamieszczony w kwartalniku „Karta” nr 57 z 2008 r. W skrócie: to pamiętnik trzydziestokilkuletniej mieszkanki Strzegomia, matki piątki dzieci, który opowiada o jej życiu w czasie od października 44 do jesieni 46 roku. Pamiętnik wypędzonej Niemki operuje czystym słowem, co bez makijażu pokazuje rzeczywistość. To jej dni końca wojny we Wschodnich Niemczech, co już, już przechodzą w polskie Ziemie Zachodnie.
Warto zapoznać się z tego typu źródłami, by poznać stan świadomości ludzi. W rozmowach zwykle określa się ich mianem zwykłych, przeciętnych lub szarych. Oczywiście jako takich łatwiej później będzie zakwalifikować ich do rzędu liczb w tabelach wypędzonych. Ów przeciętniak niemiecki bywa obecnie nazywany „ideologicznym przeciwnikiem”. Staje się wrogiem z ambicjami zbytniego przechylenia wagi cierpień wojennych na korzyść (korzyść!) Niemców. Bezsens takiego myślenia możemy pojąć jedynie, gdy przeczytamy pamiętnik niemieckiego obywatela, dla którego problemy dzisiejsze są odległe jak idea Zjednoczonej Europy w roku 1938.
Wspomniane straszne strony stereotypów ujawnią się w zestawieniu dzisiejszych wypowiedzi polityków z żywym świadectwem wypędzonej Niemki. Zestawienie ich słów nie może operować na zasadzie przeciwieństw. Pamiętnikom brak argumentów na poparcie tez. Ciężko wtłoczyć relację Heleny Plüschke w ramy XXI-wiecznej dyskusji na linii CSU-PO-PiS-Steinbach-bóg raczy wiedzieć kto. Jednak mimo to jej głos powinien pobrzmiewać w tle wiecowych megafonów. Chociażby po to, by spocone czoła kandydatów pochyliły się z pokorą. Bo to na barkach Helen stoi europarlament i inne wynalazki demokratycznej, współczesnej zgody pomiędzy narodami. Poczytajmy:

„18 października 1944 r. Megafon partyjnego samochodu wzywa mieszkańców Striegau do przybycia na rynek. Wszyscy mają uczestniczyć w zaprzysiężeniu pierwszej jednostki Volkssturmu. (...) Idę, żeby nie podpaść i zabieram ze sobą dzieci. Nie wiadomo, co mogłoby się stać, gdyby człowiek się tam nie pojawił. (...) garbią się lub prężą szesnastolatki o przepełnionych dumą piersiach w swoich mundurkach Hitlerjugend, z opaskami na rękawach koszul. Czego może dokonać to wojsko? (...) Gauleiter Hanke przechodzi sam siebie w zakłamaniu „Naród powstaje i zrywa się burza”. Potem mówi coś o wunderwaffe (...) i ostatecznym zwycięstwie, które jest bliskie. Co mieliby szturmować ci starcy i dzieci? (...) Jak to dobrze, że moi chłopcy są jeszcze za mali. Mogę ich ochraniać.”

„17 listopada 1944. Sprawdziły się moje przeczucia i lęki. (...) W kieszeni zabitego rosyjskiego żołnierza znaleziono bladoniebieską ulotkę „wezwanie do zabijania”: Niemcy to nie ludzie; Od dzisiaj słowo NIEMIEC oznacza największe przekleństwo; Od dzisiaj słowo NIEMIEC odbezpiecza ci karabin (...) Czytając te linijki, zadaję sobie pytanie, co też musiał przeżyć i przecierpieć ich autor. Jak można wyhodować w sobie taką nienawiść?

„13 lutego 1945. Przez całą noc my, kobiety, nie możemy zmrużyć oka. Nasłuchujemy w napięciu. (...) Tkwimy w ciemnym schronie, stłoczeni jeden obok drugiego. Mija godzina, dwie. (...) Jest już około południa, kiedy spostrzegam rosyjskich żołnierzy, jak biegną wzdłuż domów po prawej i po lewej na PilgraimhainerStrasse. Przeczesują miasto”

„14 lutego 1945. Po nieskończenie długim czasie nastaje cisza. (...) Około szóstej tupot ciężkich butów na piwnicznych schodach, gardłowe okrzyki i łomot do drzwi. (...) Dwóch albo trzech podpitych rosyjskich żołnierzy zaciąga mnie do sieni. (...) Jeden spogląda na mnie, jakby chciał mnie pożreć, pociaga łyk z butelki i oblizuje usta. (...) Długo trwa zanim zaczynam powoli dochodzić do siebie”.

„19 lutego 1945. Po raz kolejny i ja jestem ofiarą. Na szczęście udaje mi się moja jedenastoletnią córkę. Zawijam ją w stare szmaty i ukrywam za jakimś stosem rupieci. Tortury rozpoczynają się od pytania, czy jestem nazistką. Odpowiedzią na moje „nie” jest silne uderzenie w twarz i ciosy pejczem. Przystawiają mi pistolet (...)”

„28 czerwca 1945. Dzisiaj dzieje się coś niepojętego. Od strony Pilgramshainu około dziesiątej nadchodzą funkcjonariusze milicji, wpadają do domów na naszej ulicy i rozkazują, abyśmy w ciągu pięciu minut opuścili wszystkie mieszkania. Na to nie jesteśmy przygotowani. (...) Żałosny to pochód. Na wpół ubrane, płaczące dzieci, starzy mężczyźni i kobiety, chorzy na ręcznych wózkach albo taczkach, boso albo w kapciach (...) Krok w krok podążają za nami polscy i ukraińscy cywile i rabują wycieńczonych. (...) Nie mamy nic, tylko to, co na sobie. Wózek już nam zabrała zgraja”

„10 sierpnia 1945. Nękanie przez Polaków staje się coraz gorsze. Panujące całkowite bezprawie pozwala im bezkarnie przeprowadzać wszystkie działania. Ale, mimo tego nacisku, ciągle jeszcze chcemy pozostać na ziemi ojczystej. Musimy przecież tu być, bo gdzież nas odnajdzie Richard po powrocie...”

Sięgnijmy po więcej: Cytaty pochodzą z: Helene Plüschke, Dziennik śląski [w:] „Karta” 2008, nr 57, s. 63-87, tłum. Ewa Czerwiakowska

poniedziałek, 2 maja 2011

Wewnętrzny wróg

Jaki jest wróg najgorszy? To wróg wewnętrzny, niezdefiniowany, wróg, który podszywa się za przyjaciela. Najgorszy wróg to taki, który nie stoi po drugiej stronie barykady. On stoi z karabinem obok nas. Niby strzela do wroga, ale nie trafia. Zagrzewa do boju słowami, lecz przekręca nieznacznie ich wymowę. Tego wroga należy tępić. Takim wrogiem jest nacjonalista polski.

Po pierwsze taki nacjonalista będzie obnosił się z uwielbieniem dla Śląska. Dla jego ludowej kultury, dziedzictwa. Będzie sławił „Małą Ojczyznę” jako składową Wielkiej czyli Polszy. „Mała Ojczyzna” ma być najlepszym elementem, który zespawa obywateli z jedynym słusznym narodem. Takowe podejście prezentują chociażby świętujący 90 rocznicę III Powstania Śląskiego. Będą śpiewać „Ubodzy Powstańcy, śląscy wojownicy”. Oczywiście, to slogan – bo powinno stać: ubodzy powstańcy, polscy bojownicy. Nawet, jeśli któryś z nich manifestował śląskość, to ochotniczy zaciąg czynił go Polakiem. Basta. Przynajmniej w chwili, gdy chwytał za broń. Potem bywało już różnie. Znakomita większość Ślązaków czekała w domach na wynik tej zawieruchy. Część została skuszona w pole żołdem. Mimo to należy pamiętać o ofiarach III Powstania z obu stron. I tylko o nich. SA traktuje Powstania jako wojnę domową, ale nie niemiecką. Była to Śląska Wojna Domowa. W wojnach kolonialnych szczepy indiańskie wyrzynały się w ramach pomocy dla Francji i Anglii. III Powstanie było typową wojną kolonialną o łupy. Ślązacy byli w niej Mohikanami, którzy obojętnie dla opcji ponieśli srogą porażkę. Dlatego żaden świadomy Ślązak nie powinien czcić triumfu Polski. Trzeba jedynie oddać należny hołd śląskiej krwi. Zwycięstw okupantów z zasady nie świętujemy.

Najgorsze jest to, że ukryty, wewnętrzny wróg będzie szeptał do ucha zdradliwe słowa. Tak jak niejaki Ryszard Mozgol w swoim tekście „Małe Ojczyzny Wielkiej Polski”. Ten polski krzewiciel regionalizmu uważa, że skrajna prawica z lokalnych środowisk jest w stanie obalić rządy Brukseli. W domyśle po to, aby nad nimi w pełni mogła zapanować Warszawa. Ten wróg Ślaska uważa, że Ślązacy są tak głupi, by walczyć z centralizmem europejskim i przyjmować z otwartymi ramionami o wiele groźniejszy centralizm polski. Ślązacy! Nie słuchajcie tych bredni! To oczywiste, że jedynym wyjściem dla Prawdziwie Wolnego Śląska jest integracja Europy w Stany Zjednoczone Europy. Wielkie państwa narodowe typu Polska, Niemcy czy Belgia tylko blokują wolność narodową. Chcą zagarnąć coraz nowe terytoria, coraz większą liczbę ludzi zagarnąć pod swoje podgniłe skrzydła. Zjednoczona Europa Federalna, Europa Regionów, które rządzą się u siebie na zasadzie stanów to droga do celu, jakim jest Prawdziwie Wolny Śląsk. Amen. Bóg zapłać.

Jest jeszcze jeden haczyk, na który nacjonaliści w stylu Mozgola chcą ułowić Ślązaków. To namiętnie powtarzany dogmat o różnorodności narodu. Stąd pomysł by na ‘polks-listę” czyli karty spisu powszechnego wpisywać podwójną narodowość. Czyli Polak-Ślązak. Niestety, narody opierają się na rozdziale, właśnie po to istnieją. Owszem, faszysta swobodnie powie: obywatel Wielkiej Polski – Ślązak. I nie będzie w tym nic niesamowitego. Natomiast jeśli nacjonalista mówi Polak-Ślązak, to właśnie chce śląskość wyrzucić, zgnieść, zdeptać i zmilczeć. Przecież to nic innego jak wielkoserbska retoryka „Kosovo je Srbija”. Silesia je Polskaja – Milczeć! Silesian Adler proponuje kaganiec na to rozszczekane towarzystwo!

cytowany tekst
http://www.nacjonalista.pl/2010/12/17/ryszard-mozgol-male-ojczyzny-wielkiej-polski.html

czwartek, 28 kwietnia 2011

Rasa kłapato

Wielce leciwy tygodnik „Nowiny” z Rybnika, który ostatnimi czasy dość regularnie zajmuje się „kwestią śląską” zamieścił ostatnio w cytacie tygodnia dość durnowatą i wręcz rasistowską wypowiedź niejakiego Rafała Czaji z (jak go przedstawiono) wodzisławsko-żorskiego koła Ruchu Autonomii Śląska. Oto ona: „Skoro narodowość śląską może wpisać każdy, kto czuje się Ślązakiem, to Murzyni mieszkający na Śląsku też?”.

SA zapytuje, czy w RAŚ faktycznie leżą same żłoby, czy to nędzna prowokacja dziennikarska? A może faktycznie, dominują wyznawcy zasady czystej krwi śląskiej, która nijak nie istnieje? Jeśli Ślązaków rozpoznawać po mordach trzeba, to powinno się i zajadłych goroli brać w brać śląską, a i Morawianin by się trafił i pewnie jaki Kaszeba? Natomiast wykluczyć by trzeba chociażby Romów. Tak, tych, których spotykamy w Katowicach, jak w barze mlecznym „Europa” zamawiają: „żymła, fanzole i ku tymu kiszka”. SA pyta, czy kolor skóry ma wpływ na narodowość? Oczywiście, że nie ma. Ten spadek to przesąd XIX-wieczny z czasów kolonialnych oraz z pielęgnacji hitlerniano-gównianego narodu germańskiego, który wymyślono dla pozyskania rekruta. Natomiast to dziedzictwo nie przeszkadza umysłowym kurduplom w formułowaniu przytoczonych fraz. Śląska krew nie istnieje, tak jak w każdym miejscu na świecie, które było wielokrotnie najeżdżane, kolonizowane, sprzedawane: słowem otwarte.

Narodowość jest wyłącznie sprawą samego umysłu, stanu umysłu i jego świadomości. Stąd narodowość śląska wyklucza wszelkie objawy rasizmu. Z narodowości śląskiej „a priori” nie można wykluczyć np. Romów, którzy od kilkudziesięciu lat osiedli w swoich dzielnicach. Szczególnie, że wielu z nich manifestuje swoją świadomość w sposobie np. porozumiewania się. Nie ma potrzeby łopatologicznie tłumaczyć przykładu wielorasowego narodu USA, Meksyku i innych, w tym Śląska.

Skoro z gęby nie można, to po czym Nas poznać? Po manifestacjach. Najczęściej, bo czasem nawet Ślazak się nie manifestuje. Wolno mu. Ma do tego prawo. Zdarzają się przecież introwertycy. Mimo, że kabaret „Rak” utrzymuje, że Ślązak żere wyłącznie krupniok oraz żur.

Można swojej świadomości w ogóle nie manifestować


Świadomość jest jedna – wiele jej manifestacji tak jak wiele jest manifestacji wiary. Owszem, wbrew temu co sądzi katolicki kościół można być wierzącym i niepraktykującym. Wg. Eliadego, hierofania to manifestacja „sacrum” i różne są jej objawy. Tak manifestacje śląskiej świadomości są różniste – łączą się, rozróżniają i dopełniają. Oto niektóre z nich:

manifestacje – język, etos pracy, uczestnictwo w obyczajach (w tym kulinaria, hobby gołębie, obyczaje świąteczne) wspólne dziedzictwo historyczne, problem poczucia odmienności, poglądy polityczne, konserwatyzm, cechy charakteru, tradycyjne zajęcia, kultura – pieśni, barwy narodowe – niebiesko-żółte, miejsca „uświęcone”, przywiązanie do krajobrazu, tradycje – ubiór, dziedzictwo kulturowe i naukowe, dziedzictwo przemysłowe i gospodarcze, ekonomiczne, polityka – przeszłość autonomiczna...

Wiele jeszcze ich istnieje, będą rodzić się nowe, a niektóre zanikać. Jednak warto zapamiętać:
Zwalczać należy manifestacje wrogiej świadomości. Istnieje świadomość wroga. Tzn. nastawiona na zwalczanie innej świadomości. Manifestacje świadomości wrogiej zmuszają do ukrywanie własnych manifestacji i co za tym idzie pozbawiają należnego jej prawa.
Chyba nie trzeba dodawać, kto bryluje w tej wrogiej świadomości. Weg z wami!

 http://www.nowiny.rybnik.pl/artykul,21755,cytat-tygodnia.html

czwartek, 21 kwietnia 2011

Tradycja i "tradycja"

Autonomia to nie jest fetysz. To droga do celu. Celem Ślązaków powinno być małe państwo w federacyjnej Europie. Coś w rodzaju stanu w Stanach Zjednoczonych.

Należy zerwać ze sztucznie zdefiniowaną „tradycją”. Ten termin na Śląsku powinien przysługiwać jedynie prawdziwej Tradycji, czyli tej etnograficznej, ludowej. „tradycja”, tym różni się od Tradycji, że jest zjawiskiem duszącym, krępującym rozwój narodowy Ślązaków. Owa „tradycja” bierze się z przynależności Regionu do dwóch państw silnie narodowych w ostatnich stuleciach. Agresywna propaganda tych państw odmawiała prawa bytu Tradycji górnośląskiej, a na słowa ‘narodowość śląska’ reagowała histerycznie. Państwo niemieckie stworzone przez Bismarcka było na wskroś pruskie i centralne nigdy nie mogło stać się rzecznikiem Śląska i jego dążeń. Organa republiki Weimarskiej oraz II Rzeczpospolitej nadały Śląskowi autonomię tylko dlatego, że były zbyt słabe, by ten Region zdławić. III Rzesza oraz PRL to państwa niszczące wszelką narodowość. Hitler uwikłał się w ideę pangermanizmu, która skutecznie zniszczyła tradycyjne nacjonalizmy niemieckie. PRL spowodował upadek wszelkiego nacjonalizmu, a śląska Tradycja została ośmieszona i zredukowana do roli rozrywkowo – rustykalnej. III Rzeczpospolita w zasadzie przejęła dorobek PRL-u. Co może wyniknąć z „tradycji”, którą wykształciły te państwa?
Obywatele, którzy są stale posłuszni owej „tradycji” będą odpowiadać: nie ma takiej narodowości „śląska”. Jest tylko polska i niemiecka, tak zawsze u nas było: kto nie był Polakiem był Niemcem. Zatem: przeciwstawiasz się polonizacji – jesteś bracie Niemcem, jeśli zależy ci na polskim Śląsku – toś Polak. Z tym myśleniem czas zerwać.

Dalej: „tradycja” każe widzieć Śląsk Górny jako miejsce ścierania się wpływów niemieckich i polskich, niektórzy „tradycjonaliści” jeszcze dodają wpływy czeskie. To oczywistość, jednak można z niej wysnuć wniosek o zdeformowaniu Tradycji górnośląskiej. Skoro jest to jedynie miejsce pośrednie, które wpływów swoich nie ma, a zmuszone jest przyjmować cudze. W tym rozumieniu – swoje wpływy Polska wykształciła sama, Niemcy też – a Śląsk przyjmuje to „jak leci”, „jak mu każą” i „jak może”. Narody i ich wpływy nie wykształcają się w próżni. Naród polski powstał na przecięciu wpływów ruskich i germańskich, germański – frankijskich, rzymskich i słowiańskich itd. Jednak nikt nie wyrzuca tym narodom, że są miejscem ścierania się wpływów. Nie czyni się z tego zarzutu – nie podważa się ich istoty. Czas zerwać z myśleniem Śląska jako miejsca niczyjego, bez własnej Tradycji, bez własnego narodu. Od dziś trzeba jasno powiedzieć: Śląski naród wykształcił się w otoczeniu narodów czeskich, morawskich, polskich i niemieckich. Każdy nacjonalista śląski powinien być z tego dumny!

„tradycjonaliści” są często w swej retoryce śmieszni, lecz nie oznacza to, że są niegroźni. Pies w zimowym ubranku gryzie podobnie jak bez, a nawet z większą zawziętością. Chce udowodnić, że jego głupi strój jest tylko kamuflażem. Śmieszni są i polscy narodowcy, którzy jedną ręką pokazują HH a drugą kochają Polskę i Polaków. Śmieszni są „ecikowcy”, którzy deformują śląski język i robią z niego gwarę. Zbliżają polskie słówka do mowy swoich włościan i śmieją się z samych siebie. Niestety, te karykatury robią zły, fałszywy PR Górnemu Śląskowi. Pal licho opinię publiczną w Polsce – gorzej, że ów PR trafia do samych prawdziwych Ślązaków i ich dzieci. Niestety cechą narodową Ślązaków jest spolegliwość – i dlatego nie odpowiadają. Do uszu i świadomości dzieci tłoczy się „ecikowszczyznę”. Lekcje regionalizmu polegają na wizycie w stodole z grabiami i fachlem. Na konkursach recytatorskich „gwarowych” opowiada się o dowcipnych wyprawach ecika do baru, albo przerabia polskie bajki zmieniając słowa na śląskopodobne. Tak być dalej nie musi! Priorytetem dla każdego Ślązaka ma stać się wychowanie dzieci w duchu śląskim. Po pierwsze, należy zacząć od pielęgnowania prawdziwej Tradycji.

środa, 20 kwietnia 2011

Wrawo Wrzawa

Wrzawa, jaka podniosła się od czasu czułych słówek Jarosława Kaczyńskiego, które skierował on do swoich wiernych w kwestii Śląskiej nie mija. Kaczyński przemówił do ludu, swoich fanów, oi-ów, nazioli, PP-ków (Prawdziwych Polaków) i innych magazynierów tępoty. Wskazał wroga – Niemca. Nimca w hełmie z hakenkreuzem, bo w zgodnej opinii wspomnianych, a także przerażającej większości zwykłych Polaków to jedyny obraz Niemca. Niemiec to nazista i sympatyk Hitlera, Hessa, Heydricha i Himmlera. No ale czego spodziewać się po niepodkutych osłach, dla których dziadek w Wehrmachcie to powód do wstydu?
Pal licho Kaczyńskiego. Sprawę podjęli dziennikarze. Po swojemu. Walczą Ślązakami w polityce. Tym razem sprawa dotyczy kwestii „Czy Ślązak może być dobrym Polakiem?”. Ci z Rzeczpospolitej jak Krzysztof Feusette mówią, że nie. Ci z GW (Aleksandra Klich) uważają znowu, że tak. Ślązak Polakiem czy Ślązak Niemcem. Cyrk na kółkach. Słowem obrzucają się błotem przy użyciu Śląska jako przedmiotu. Przedmiotu, którym można żonglować. SA ma do was pierwszą prawdę:


1. Śląsk jest podmiotem, a nie przedmiotem!

To nie jest prowincja, którą można bezkarnie sprzedawać, oddawać podbijać czy zasiedlać. Śląska Ziemia ma swoją osobowość. I obrońców, gotowych stanąć na jej straży.

Ruch Autonomii Śląska, który walczy o ochłapy z pańskiego, polakowskiego stołu wręcz zarzeka się, że nie jest separatystyczny. Za nic nie chcą odłączać się od Polski. Cóż znów za separatyzm? Separacja jest od kogoś, od czegoś. Przypominam, Śląsk jest Wolny! Okupacje, owszem, zdarzają się, a to frycowska, a to polakowska. Jednak Śląsk to podmiot i wolny będzie zawsze. Przynajmniej w sercach Ślązaków. SA to wie i ogłasza wszem i wobec. Zarzuty o separatyzm są absurdalne w tej sytuacji. Podobnie o sympatie proniemieckie. Wilk obrusza się, że baranek chce dać się pożreć szakalowi. I jeszcze pyta: - „A ty baranku, wolisz jednak żebym zeżarł cię ja, prawda?”. A RAŚ-owcy mówią: „-Tak, oczywiście wilczku, nie chcemy do pyska szakala, chcemy do twojego...”.

Swoją drogą wilkowi i szakalowi ząbki stępiały z biegiem lat z biegiem dni. Jako argumentów, zamiast MP-38 i PPSz używają jadaczek. Dopóki tak się dzieje – Silesian Adler tylko w ten sposób będzie wam odpowiadał. Wojna trwa na obszczekiwanie. Tym niemniej to jest wojna. Starożytni Rzymianie, gdy toczyli wojnę, nawet w najodleglejszym zakątku państwa zostawiali otwarte bramy świątyni Janusa.
Uważajcie gnojki, wilki i szakale – SA właśnie otworzył tę bramę!

„Polemika”:

http://blog.rp.pl/feusette/2011/04/05/fajniejszy-jest-niepolski-tatus/
http://www.rp.pl/artykul/639422.html?print=tak

czwartek, 31 marca 2011

Pod skrzidłami Silesian Adler

Podstawowa zasada fizyczna, która odnosi się do spraw narodowych i społecznych brzmi: akcja budzi reakcję! W życiu materialnym akcją jest przemoc fizyczna, natomiast w życiu duchowym – to agresja słowna, obelga lub naigrywanie. Reakcja napastowanych musi być tożsamą z akcją napastników.

Musi minąć czas, kiedy jedyną odpowiedzią na słowną agresję było przyjmowanie jej za niezrozumienie wynikające z niewiedzy. Czas, w którym lekceważymy niesprawiedliwość musi się skończyć. Brak właściwej reakcji na obelgę skutkuje jej zdwojeniem. Nadszedł czas na zdecydowaną reakcję. Skończył się czas zastawionej gardy. Naród, który nie potrafi atakować jest wystawiony na podwójne ciosy!

Czas rozpocząć walkę pod skrzydłami Silesian Adler!